Narzekania na stan demokracji w Trzeciej Rzeczypopolitej – nie są niczym nowym. Od samych wyborów 1989 pozostawała ona w stanie podejrzenia, a powody do żywego niepokoju mnożą się szczególnie od momentu katastrofy smoleńskiej. Pewnym niebezpiecznym sygnałom, na przykład przypadkom drastycznego ingerowania w życie rodziny i w prawa rodzicielskie, opinia niezależna poświęcała być może za mało uwagi. Toteż zjawiskiem dość świeżej daty wydaje się poczucie, że arbitralność i arogancja władzy narasta już do poziomu autorytaryzmu, a wpływ obywateli na politykę zaczyna zmierzać ku standardom peerelowskim.
W tej atmosferze uprawnionej troski nie powinniśmy jednak ulegać pewnej mistyfikacji. Nie można idealizować demokracji i czynić ją wartością samą w sobie. Praktykowanie demokracji nierzadko bywa wypaczone, ułomne z woli samych obywateli. I chociaż naprawienie praktyk demokratycznych to w dzisiejszej Polsce zadanie naglące, trzeba pamiętać, że wymaga ono narzędzi wykraczających poza demokrację – i że ma ono służyć nie demokracji jako takiej, lecz ufundowaniu rzeczywistej Rzeczypospolitej.
Marsz na Wschód?
Po niedawnych wyborach samorządowych nawet umiarkowani w mediach obywatelskich krytycy status quo nie odżegnywali się od obaw przed ewolucją państwa w stronę form ustrojowych postkomunistycznego Wschodu (dyktatorskiego putinizmu, opresyjno-populistycznego łukaszenkizmu, oligarchizmu spod znaku Janukowycza). Nie wystrzegali się też porównań między obecnym stanem rzeczy a ustrojem sprzed roku 1989, dostrzegając na obliczu III RP znamiona II PRL. Te lęki i analogie są jak najbardziej zasadne, bo chociaż wodzowski styl władców Rosji czy Białorusi nie byłby stosowny i gustowny w kraju należącym Unii Europejskiej, to pewne konsekwencje rządów niedemokratycznych mogą być wspólne Polsce i sąsiadom z byłego bloku sowieckiego. Chodzi o co najmniej cztery bardzo groźne konsekwencje: manipulatorskie (przez propagandę strachu i podsuwanie iluzorycznych korzyści) budowanie poparcia społecznego; rządy korupcji i zdzierstwa; tłumienie czynników wzrostu, hamowanie rozwoju społeczno-cywilizacyjnego; anarchizację kraju.
Geografia kryzysu demokracji
Na pozór paradoksalnie – na pogarszanie się stanu polskiej demokracji wpływają uwarunkowania nadciągające z przeciwnego, zachodniego kierunku. Niektóre unijne dyrektywy ideologiczne czy regulacje prawne noszą wyraźne piętno uniformizacyjne, nie liczą się z lokalnymi realiami mentalnymi, tradycjami, stylem życia; niekiedy stawiają one władze państw członkowskich (jak choćby w przypadku ustaw równościowych) w pozycji dyktatorskiej wobec woli większości. Unijna piramida proceduralna sprzyja mnożeniu urzędów i urzędników od rozdzielnictwa, sprawozdawczości, szkoleń etc., etc., a przerosty biurokracji (chętnie wasalizowanej przez władzę) to jeden z większych problemów ustrojowych w naszej demokratycznej epoce.
Bardzo niepokojącą sprawą jest niewrażliwość zachodniej opinii na sygnały wysyłane do niej z krajów Europy Środkowo-Wschodniej odnośnie do patologii rządów, o ile dana władza spełnia oczekiwania europejskich podmiotów decyzyjnych. Podmiotów – czy zawsze do końca jawnych? Gdy Prawo i Sprawiedliwość wniosło o debatę na forum PE w kwestii rażących nieprawidłowości procesu wyborczego, dwie potężne frakcje, Europejska Partia Ludowa i Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów, zablokowały inicjatywę grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Płynie stąd morał, że władza eurokonformistyczna może sobie pozwolić na więcej. Niejednokrotnie zresztą w opiniach Zachodu ujawnia się kolonialny stereotyp naszej peryferyjności, podrzędności. Głosi on: nie ma się co oburzać łamaniem cywilizowanych zasad w „młodszej Europie”, oni tam nie zasługują na nic lepszego. Trudno zaprzeczyć, że władze PRL i niektóre rządy III RP znakomicie przyczyniły się do uwiarygodnienia tych zabobonów.
Zarzucenia pewnych standardów świat zachodni, rzecz jasna, nie bierze pod uwagę, jednak zdaje się tam szerzyć poczucie kryzysu demokracji, podejrzenie, że być może sięgnęła ona swych granic i bliska jest wyczerpania swych możliwości. Ponieważ brakuje obiecującej alternatywy, postępowaniem naprawczym kieruje zasada „więcej demokracji na kryzys demokracji”, a obok tego narasta wyrozumiałość wobec łamania demokratycznych zasad w praktyce. W pewnych aspektach polityki praw człowieka demokracja stała się misyjna i w konsekwencji konfliktorodna; z kolei zawiniona przez nią erozja wartości klasycznej polityki i ekspansja konsumpcjonistycznej wersji prywatności uruchomiły najbardziej niebezpieczny wymiar jej kryzysu – kryzys wspólnot wraz z impasem człowieczeństwa. Człowiek masowy, którego indywidualizm wyrasta całkiem konsekwentnie z konformizmu i narcyzmu, zawdzięcza demokracji panowanie w kulturze i rozrywce (o ile czyni między nimi jakąkolwiek różnicę), w ideologiach społecznych i stylach życia. Ciemne strony jego dzisiejszego losu – poczucie bezsensu, przesyt i nuda, lęk, samotność i dekadencja – na pewno nie skłonią go do wyrzeczenia się swojej władzy.
Kiedy to się u nas zaczęło?
Jeśli dostrzeżemy jedno i drugie, spadek autorytaryzmu i kryzys demokracji zachodniej (przedstawiony tutaj w telegraficznym skrócie), mniej nas będzie dziwił zaistniały w Polsce stan rzeczy. Dystans, który nas dzieli od Zachodu (gdzie demokracja nie jest w idealnym stanie), to różnica między krajami o wielopokoleniowych tradycjach demokratycznych a zbiorowością, która niedawno wyszła z autorytaryzmu; to także odmienność państw postmieszczańskich od kraju, który od ćwierć wieku podąża za mirażem dobrobytu ku nieefektywnej realizacji swoich aspiracji kosztem stopniowej dewastacji swych zasobów. III RP od początku uwodziła Polaków propozycją ideową (jej pierwszą wyraźną artykulacją była ideologia Kongresu Liberalno-Demokratycznego i rządu Krzysztofa Bieleckiego), opartą na prymacie prywatności wobec polityki, indywidualnej korzyści jako racji nadrzędnej wobec dobra wspólnego, także na gwarancjach, że politycy będą w sferze publicznej reprezentować te same interesy, które prywatnie realizuje obywatel. Hasła typu: „Nie róbmy polityki, budujmy stadiony” czy np. dbałość rządu o ciepłą wodę w kranie – to groteskowe w swej bezpretensjonalności redakcje tej samej platformy ideowej.
Była ona (i jest) skrajnie konfliktowa wobec wizji Polski rodem z tradycji romantyczno-inteligenckiej, solidarnościowej, wobec teologii obywatelskiej św. Jana Pawła II, Prymasa Wyszyńskiego, bł. Jerzego Popiełuszki. Pielgrzymka Papieża do Polski w roku 1991 ujawniła, że napięcie między Dekalogiem a demoliberalną „ziemią obiecaną” może zamanifestować się nawet w społeczności, która wyszła na spotkanie wielkiemu Polakowi. Krytyczny moment w najnowszych dziejach Rzeczypospolitej nastąpił jednak wtedy, gdy aktywny elektorat III RP miał opowiedzieć się za rządami prawa i republikańską wizją Jarosława Kaczyńskiego albo powierzyć Polskę ludziom, którzy mienili się ekspertami od pomnażania i zabezpieczania dobrobytu obywateli. My „mamy chody” w Zjednoczonej Europie – kusili ci ostatni. – Tylko my potrafimy przysporzyć Polsce maksimum korzyści z unijnego budżetu. Możecie spać spokojnie, zatroszczymy się o wasze rosnące walory bankowe. A Kaczyński – ten to podpali Polskę i zmarnuje wasz dorobek. Zamieni życie w piekło nienawiści. To były wybory parlamentarne w roku 2007. Tak zostało do dzisiaj.
Krótka historia straconych złudzeń
Naturalnie, nie był to ostatni ani nawet najgorszy epizod degenerowania polskiej demokracji. Z niczym nie da się porównać operacji mentalnej, jaką propaganda przeprowadziła po katastrofie smoleńskiej, wypaczając w haniebny sposób przebieg i sens narodowej żałoby, zrzucając na ofiary całe odium, a następnie rozgrywając to odium przeciw Prawu i Sprawiedliwości w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Każda większa sprawa korupcyjna czy afera polityczna (np., Amber Gold, afera taśmowa) to kolejny etap w rozwoju antydemokratycznych socjotechnik oraz w stabilizowaniu rezultatów owych socjotechnik. Gdy zaś cofniemy się przed rok 2007, znowu znajdziemy cały cykl cezur, które stopniowo oddzielały Polaków od normalnej (nie idealnej, broń Boże) zachodniej demokracji. To będzie rok 2005, narodziny „przemysłu pogardy” wraz ze zwycięstwami wyborczymi PiS i Lecha Kaczyńskiego, nie licząc już straconych złudzeń odnośnie do naprawczej koalicji PO-PiS. To będzie „nocna zmiana” 4 czerwca 1992 roku, to będzie „gruba kreska” wraz ze wszystkimi negocjacjami i ustaleniami w imię Okrągłego Stołu i zasady pacta sunt servanda, które podzieliły polskie życie polityczne na sfery: oficjalną i niejawną, na „fasadę” i „tyły”. Mamy zatem w historii tych lat wątek „nieudanej ewolucji” ku demokracji, a ostatnia dekada wydaje się najgorszą fazą tego procesu.
Mamy też wątek „przerwanej rewolucji”. Oto wśród 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z 17 sierpnia 1980 roku znalazły się i takie punkty: „3. Przestrzegać zagwarantowaną w Konstytucji PRL wolność słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań”. „6. Podjąć realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: a) podawanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej, b) umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenia w dyskusji nad programem reform”. Do takiego zrozumienia wagi praw konstytucyjnych oraz partycypacji obywatelskiej nie dorasta w dzisiejszej Polsce przeważająca część aktywnego elektoratu, nie mówiąc o zbiorowości kształtującej wskaźniki absencji wyborczej. Ilu Polaków poparło Solidarność? Ilu obywateli realnie wyznaje dziś wartości demokratyczne?
Cicha rewolucja
Obecna koalicja sprawuje władzę przede wszystkim na podstawie swoistego „kontraktu menedżerskiego”, który dotyczy prywatnych uprawnień i korzyści elektoratu; jakaś część wyborców Platformy Obywatelskiej jest też usatysfakcjonowana jałowym permisywizmem, który nadaje tej formacji barwę wyblakłego liberalizmu. Skrajny eurokonformizm PO ma swą formułę ideologiczną na użytek Brukseli czy Berlina, formułę atrakcyjną dla swych zwolenników żywiących aspiracje intelektualnej elity, poręczną także jako narzędzie perswazyjne wobec ofensywnej lewicy. To mit modernizacyjny, który wobec ekspansji partii rządzącej na tereny opuszczone przez SLD zdaje się nabierać coraz większego znaczenia. Ostatnio b. min. Bartłomiej Sienkiewicz zwierzał się „Krytyce Politycznej” z „marzeń” partii Donalda Tuska „o wzięciu udziału w wielkim makro [?], jakim jest zachodnia cywilizacja, o nadrobieniu trzystu lat, o wyjściu z tych wszystkich obszarów zacofania […]”. Warunkiem ziszczenia tych dążeń jest zmiana „podmiotu tej operacji”, zmiana społeczeństwa po prostu. Dokonuje się ona w trybie „cichej rewolucji Platformy, która zmienia Polskę w sposób bardzo cwany, właśnie nieco ukryty przed tymi ideologicznymi spazmami, które tylko mogłyby ten proces zablokować, bo przyspieszyć go nie mogą, skoro nie potrafią go nawet zrozumieć i wyartykułować”.
Cały wywód min. Sienkiewicza wart jest szczegółowego komentarza, ze szczególnym uwydatnieniem anachronicznego charakteru i dyskursu, i meritum diagnozy o naszym zapóźnieniu czy młodszości cywilizacyjnej. W duchu republikańskiej odpowiedzialności można by znaleźć przychylne słowo (ale nie rację) dla zastosowanej tu wersji maksymy: „Dla Polaków można coś zrobić, z Polakami nigdy”, bo przecież Sienkiewicz wie, że wyborcy, ukształtowani w warunkach zapaści semantycznej, w atmosferze irracjonalności i manicheizmu, zalegającej sferę publiczną, dają władzy ślepe przyzwolenie, a nie świadomy akt woli obywatelskiej, która winna być politycznie reprezentowana. Nie ma zgody na filozofię modernizacji, mającej początek w XVIII-wiecznym mechanicyzmie i uniformizmie społecznym, nie ma też pewności, że niedający się „obudować PR-owo” [cytat z tejże wypowiedzi – B.D.] scenariusz zmian wynika tu z przekonań ideowych, cywilizatorskich marzeń, a nie z jakichś niejasnych zobowiązań czy oportunistycznych kalkulacji.
Chodzi jednak o coś innego. Wnioski są takie: Rządy koalicji pod przewodem PO nie są rozpaczliwym dryfem, lecz procesem drobnych zmian, kumulujących się rezultatów, które zyskują konsekwentną i pełną akceptację „pookrągłostołowego” Systemu (potwierdził to ostatnio b. rzecznik W. Jaruzelskiego). A to, co z punktu widzenia opozycji wydaje się psuciem demokracji, jest pewną ustaloną praktyką realizowania „kontraktu menedżerskiego”, praktyką stabilizowania sytuacji, którą elektorat Platformy jest tak ukontentowany, że bez irytacji odnotowuje korupcyjne premie, jakie wypłaca sobie umiłowana ekipa. Miejmy to na uwadze: demokracja demokracji nierówna.
Patrząc głębiej
Wybory samorządowe obnażyły do gruntu stan państwa i dowiodły, że to, co satysfakcjonuje elektorat PO nie wystarcza, by spełniało ono należycie swe zadania. W istocie państwo ani nie realizuje interesu narodowego Polaków, ani nie gwarantuje im zaspokojenia potrzeb tożsamościowych i integracyjnych, ani nie otwiera należytej przestrzeni dla ludzkiej inicjatywy, ani nie zapewnia krajowi awansu cywilizacyjnego – a teraz okazuje się, że nie jest w stanie przeprowadzić normalnych wyborów w 38-milionowym, zwartym terytorialnie kraju.
Delegitymizacja władzy staje się faktem coraz powszechniej odczuwanym. Te wybory to nie tylko katastrofa organizacyjna – to także atmosfera powszechnego, nihilistycznego lekceważenia zasad rzetelności wyborczego procedowania (z 68 kryteriów decydujących według OBWE o prawidłowym przebiegu wyborów nie sprostano u nas aż trzydziestu siedmiu) oraz zła wola władz, przejawiająca się w negowaniu odpowiedzialności za całość tego niepowodzenia i w opieraniu się niezbędnym zmianom legislacyjnym i organizacyjnym, które przywróciłoby zaufanie do podstawowego aktu demokracji przedstawicielskiej. W normalnej demokracji jest niezbędne, mówiąc słowami Sędziego Wiesława Johanna, „by niegodziwości były pokazywane i eliminowane z życia publicznego natychmiast. Jeśli rozliczanie niegodziwości jest odkładane w czasie, to zaczynają one żyć swoim życiem i funkcjonować jako norma”.
Tak, ta klęska jest spektakularna, a jednak ułomna – i chyba już także limitowana – demokracja III RP wymaga głębszej demaskacji. O ograniczaniu możliwości niezależnych mediów, o administracyjnych utrudnieniach i agresywnym monitorowaniu obywatelskich manifestacji, o niepokojących nadużyciach służb mundurowych mówi się na bieżąco. Autorytarną patologią, która stała się normą w życiu publicznym, jest natomiast prowokacyjny i nękający stosunek do partii autentycznie opozycyjnych, gdy cieszą się one stosownym poparciem. W adorujących władzę organach prasowych ganiono ostatnio Premier Ewę Kopacz za próby (zaniechane) traktowania PiS jako „normalnej partii, którą można bez zastrzeżeń włączyć w demokratyczny dyskurs”. Widać Orwellowska konstrukcja propagandowej nowomowy nabrała już rozmachu przepastnych wyżyn. Więcej, w manichejskim dualizmie umieszcza się wszelkie kwestionujące system niezależne inicjatywy obywatelskie, tak jakby ten obszar wolności był w istocie złowrogo manipulowany przez przywódcę PiS. Umysły nie wyzwolone z kolektywizmu nie rozumieją tych współobywateli, którzy suwerennie i na własny rachunek opowiadają się za wartościami. Nie jest wykluczone, że gdy wyłonią się zarysy nowego autorytarnego „trójpanowania” (termin prof. Leszka Nowaka), koherentnego trójpanowania politycznego, ekonomicznego, kulturowego, manichejski mechanizm percepcji rozszczepi i ten fakt na kolory piekła i nieba.
Korekta republikańska
Obszar patologii demokracji to terytorium, na którym łatwo szerzy się mentalna antycywilizacja i regres społeczny. Gwałtowne pogorszenie się atmosfery relacji międzyludzkich, narastanie nieodpowiedzialności, zapiekłego resentymentu i bezwstydu, wręcz banalizacja okrucieństwa, stanowi być może najmocniejszy symptom kryzysu, który sięgnął w Polsce podstaw porządku społecznego. Szansa na eksodus z tego coraz bardziej zamkniętego świata to skierowanie się ze swym bagażem wartości ku wspólnocie, ku partycypacji obywatelskiej, ku Rzeczypospolitej. Tradycje religijne, inteligenckie, solidarnościowe, polska pamięć historyczna, polski rytuał domowy dają możliwość skonfrontowania się z wzorem demokraty (tak jak go widziała prof. Maria Ossowska) i odzyskania etosu demokratycznego dla Rzeczypospolitej. Oportunizmowi i epigonizmowi naszych modernizatorów, tych od „cichej rewolucji”, elita obywatelska ma za zadanie przeciwstawić korektę republikańską do roszczeń współczesnej demokracji, korektę, która przywróci należne miejsce rzeczywistemu dobru wspólnemu.
„Nowe Państwo” 2014, nr 12